Brakarstwo jesdt bardzo ważną dziedziną.

Brakarstwo jest bardzo ważną dziedziną, pisze Antoni Dardziński.

BRAKARSTWO JEST BARDZO WAŻNĄ DZIEDZINĄ, pisze brakarz Antoni Dardziński.

Jestem pracownikiem lasów państwowych od 28 kwietnia 1982 roku. Pracę w Zespole Składnic Lasów Państwowych w Giżycku podjąłem zaraz po odbyciu „zaszczytnej służby wojskowej”, z zaliczeniem pierwszego okresu wojny polsko – Jaruzelskiej wydanej przez samego sprawcę i jego stalinowską świtę w dniu 13 grudnia 1981 roku. To „kulturalne” wydarzenie było bezpośrednią przyczyną przedłużenia mi regulaminowego okresu służby o pół roku i tym samym późniejszego rozpoczęcia życia zawodowego.

Od pierwszych dni swojej zawodowej pracy w lasach, a ściślej, w jej pierwszym okresie na spławie drewna na akwenach jezior Śniardwy, Seksty i Nidzkie, przeżyłem swego rodzaju chrzest bojowy.

Chrzest polegający na odpowiedzialności materialnej za jakość przyjętego drewna z nadleśnictw, jego formowanie w odpowiednie transporty ponowny pomiar i klasyfikacja na wodzie, przeprowadzenie tego drewna przez często wzburzone Śniardwy do tartaku w Okartowie, Rucianem Nidzie oraz wymanipulowaną sklejkę do zakładu sklejek w Piszu. Był to swego rodzaju chrzest, gdyż pracę tą podjąłem bez jakiegokolwiek przygotowania zawodowego.

Mimo tego, iż sezonowym robotnikiem leśnym stałem się już w dziesiątym roku swojego życia, bo w wieku jednego roku zostałem „zaszyty” w głuszy Puszczy Piskiej. Tam przeżyłem dwadzieścia siedem lat. Posiadałem wówczas inne wykształcenie średnie.

Ten chrzest wymusił na mnie samonauczanie z zakresu brakarstwa. Początkowo z norm przedmiotowych, które musiałem sobie przepisać, gdyż wtedy w kulminacyjnym okresie stanu wojennego nie było powszechnego dostępu do kserokopiarek, a pożyczone normy musiałem oddać do biura, z którego mi je pożyczono, jakby tam były one najbardziej potrzebne.

Bardzo pomocną była wówczas norma PN – 79/D – 01011 Drewno Okrągłe Wady, której już nie oddałem i posiadam ją do dzisiaj. Wspomnę przy tym, iż ta jeszcze PRL-owska norma jest wykorzystywana aktualnie, jako jedyna, po zmianach klasyfikacji przedmiotowej, sortymentowej na klasyfikację jakościowo–wymiarową i wycofaniu wszystkich pozostałych norm przedmiotowych w 1992 roku.

Samouczenie z zakresu brakarstwa uzupełniałem swoją pomocą zawodowym brakarzom podczas wspólnych prac manipulacyjnych przy wyborze i spedycji cennych sortymentów, szczególnie oklein na lądowych składnicach drewna w okresach zimowych – martwych na spławie. Przy nich nauczyłem się dużo. Zarówno dobrego jak i złego. Wówczas brakarstwo zaczęło mnie coraz bardziej wciągać i interesować. Zacząłem oczywiście sięgać do literatury fachowej, szczególnie Krzysika i Stebnickiej. Oczywiście podstawowe szkolenia brakarskie II stopnia organizowane przez OZLP były już tylko formalnością.

W lipcu 1985 roku zmiana stanu cywilnego przyczyniła się do zmiany pracy wodnej na lądową, kiedy podjąłem się kierowania manipulacyjno–spedycyjną składnicą drewna w Kruklankach.

Tu, oprócz iglaków, spotkałem się z całą gamą gatunków liściastych i różnych sortymentów oraz klas jakości w tych gatunkach. Tu nastąpił drugi „chrzest”, polegający na „opanowaniu liściaków”.

W tym czasie podjąłem również naukę z zakresu leśnictwa w systemie zaocznym. Był to ciężki okres, kiedy trzeba było pogodzić ciężką i odpowiedzialną pracę zawodową z nauką i wychowywaniem małych dzieci. Codzienna, w przeważającej większości ponad ośmiogodzinna praca manipulacyjno–klasyfikacyjna różnego drewna podczas załadunku na wagony coraz bardziej utwierdzała moją wiedzę brakarską.

Wtedy dokładnie widziałem lekkomyślne działanie w kwestii klasyfikacji drewna dostarczanego z wszystkich nadleśnictw do tej składnicy. Przeważająca większość tego drewna była bardzo źle zmanipulowana i sklasyfikowana. Oczywiście nie mogłem sobie pozwolić na podobne działanie, dlatego niemal wszystkie dowiezione dziesiątki, a nawet setki tysięcy m3 źle zmanipulowanego i sklasyfikowanego drewna musiałem na nowo „przerabiać” według swojej wiedzy i sumienia.

Do dzisiaj dziwię się dlaczego nikt nie ponosił w tych nadleśnictwach żadnych konsekwencji za taką bezmyślność. Przecież mnóstwo specyfikacji manipulacyjnych, jakie musiałem sporządzać na składnicy w Kruklankach, a od 1988 roku na składnicy w Wydminach, powinny kogoś zainteresować. Jednak nie słyszałem o żadnym przypadku jakiegoś zainteresowania się tą sprawą. Przecież były chyba przeprowadzane jakieś kontrole. Z perspektywy czasu wnioskuję, iż ci kontrolujący mieli podobny sposób myślenia bądź wiedzę z tego zakresu, jak ci którzy to drewno manipulowali i klasyfikowali w lesie.

Od 1988 roku, już jako brakarz II klasy, na własną prośbę, zrezygnowałem z funkcji kierowniczych i zająłem się dziedziną brakarską. To najbardziej mi odpowiadało. Na tym stanowisku przepracowałem do lipca 1993 roku w ZSLP, a po połączeniu z OTL, w ZTiSLP w Giżycku. W tym okresie nadzorowałem i w miarę potrzeby osobiście manipulowałem w przeważającej większości fatalnie odbierane drewno na wielu składnicach dostarczane z Puszczy Boreckiej, Rominckiej Augustowskiej i Piskiej oraz z wielu nadleśnictw pozapuszczańskich.

W 1993 roku powołano w polskich lasach służbę nadzoru gospodarki drewnem, do której zostałem wciągnięty. Początkowo była to liczna grupa, bo średnio na jednego brakarza przypadało trzy lub cztery nadleśnictwa. W RDLP w Białymstoku było siedmiu brakarzy z przypisanymi obwodami nadzorczymi.

Od samego początku naszej działalności dało się zauważyć mocną poprawę wszystkich działań związanych z obrotem drewna, od sporządzania szacunków brakarskich, poprzez manipulację, klasyfikację, pomiar, sortowanie, rotację i jego sprzedaż z rozpatrywaniem ewentualnych reklamacji. Osobiście widziałem nieustannie postępującą poprawę w tym zakresie, przynajmniej w swoich obwodach nadzorczych, bo w miarę czasu zmniejszała się ich ilość i zwiększała wielkość. Na koniec zostało nas tylko dwóch.

Myślę, że w pozostałych, w całym kraju, było podobnie. W tym czasie uzyskałem I klasę brakarską w 1993 roku i instruktorską klasę brakarską w 1996 roku.

Szkoda, że nie organizowano chociaż jedno, czy dwudniowych spotkań, przynajmniej raz na dwa lub trzy lata, wszystkich zatrudnionych w tej branży, chociażby dla wymiany doświadczeń i omówienia różnych spraw bieżących, tudzież innych problemów, bo takie bywały i prawdopodobnie występują one do dnia dzisiejszego.

Wbrew pozorom jest to szeroki zakres bardzo ważnej działalności w naszej organizacji, co bezpośrednio przekłada się na wypracowanie zysków, funduszy na utrzymanie pozostałej działalności i utrzymanie kadry w lasach. W 90 procentach pokrywane jest to ze sprzedaży drewna. Dlatego tak ważnym, w moim przekonaniu, jest właściwe, odpowiedzialne postępowanie wszystkich ludzi zatrudnionych w lasach, dotyczące każdej operacji związanej z obrotem drewna w każdej dyrekcji, nadleśnictwie, czy leśnictwie.

Takiego przekonania nabrałem od pierwszych dni mojej zawodowej pracy w lasach. Kiedy każdy „kawałek’ drewna stanowił odrębny przypadek i trzeba było z nim w odpowiedni sposób postąpić, żeby nie „spieprzyć około stuletniego okresu produkcji tego kawałka”.

To przekonanie zmobilizowało mnie do kontynuacji studiów III stopnia z uzyskaniem stopnia doktora z dziedziny brakarskiej. Temat rozprawy doktorskiej „Wpływ poszczególnych wad drewna okrągłego na jakość surowca drzewnego”.

Takiego przekonania nie miał jednak były dyrektor RDLP w Białymstoku, ponoć z pewną grupą nadleśniczych, którzy zadecydowali o likwidacji tej służby w marcu 2013 roku.

Moje interwencje w tej sprawie z przewidywanymi skutkami ich fatalnej decyzji zarówno u jednego z dyrektorów zaraz po jej podjęciu, jak również dwie na łamach Głosu Lasu spełzły na niczym. Dyrektor zapewniał mnie wówczas, że to ja jestem w błędzie i że ich „słuszna decyzja” jest nieodwołalna. Głos Lasu nie wydrukował żadnego z dwóch artykułów, mimo wcześniejszych zapewnień, że to uczyni.

Szkoda, bo w jednym z nich już ukazałem tylko część skutków tak błędnego postępku w białostockiej RDLP. Skutki tego widzę w swojej codziennej obecnie wykonywanej pracy, gdyż obserwuję jakie drewno i w jakim kierunku jedzie, a poszczególnych nabywców drewna znam i wiem jakie kupują. Rozmowy z terenowymi pracownikami tylko utwierdzają moje obserwacje.

Coraz bardziej się przekonuję, że powraca sytuacja z przed 1993 roku. Ciężko jest mi się z tym pogodzić. Jednak myślę, że dojdzie do skutku to co mówiłem jednemu z dyrektorów jeszcze w marcu 2013 roku i wspomniałem w pierwszym artykule wysłanym do Głosu Lasu, że w niedalekiej przyszłości dojdzie do tego, że do takiej służby wcześniej, czy później powrócą, tylko w tym czasie dojdzie do wielu niepowetowanych strat. I to dzisiaj już zauważam i jestem w stanie to udowodnić każdemu dyrektorowi, czy nadleśniczemu.

Powrót do takiej służby musi powrócić, oczywiście z odpowiednim doborem właściwych ludzi, ich specyficznym przeszkoleniem i usytuowaniem w strukturze organizacyjnej. Nie można przy tym dopuścić do sytuacji jaka była w Białymstoku, że do końca nie wiedzieliśmy kto jest naszym bezpośrednim przełożonym.

To nas drogo kosztowało pod każdym względem. Do zarządzania nami przyznawał się niemal każdy nadleśniczy, naczelnik i dyrektor, ale nasze zarobki oraz inne świadczenia nie interesowały już żadnego z nich. Bo w ich mniemaniu pracowaliśmy u kogoś innego.

Dlatego dziś, po trzydziestu pięciu latach pracy, brakuje mi niemal trzy tysiące złotych do osiągnięcia średniego wynagrodzenia w lasach państwowych. Aż wstyd, a może żal się do tego przyznawać, tym bardziej, że tyle się dla tej organizacji „wypracowało”.

Przez trzydzieści jeden lat zmanipulowane i sklasyfikowane setki tysięcy metrów sześciennych drewna, w tym ogromne jego ilości przeklasyfikowane, gdyż lekkomyślność, czy zaniedbania wielu nieodpowiedzialnych ludzi mogły doprowadzić do ogromnych strat, o jakich wielu nie ma zielonego pojęcia, mimo tego że pracują w lasach, a w wielu przypadkach zarządzają poszczególnymi ludźmi.

Antoni Dardziński

Czytaj również –Czas docenić pracowników terenowych leśnictwa.


Zdjęcie: dinbyggare

Dodaj komentarz