Czas docenić pracowników terenowych.

Czas docenić pracowników terenowych leśnictwa.

Czas docenić pracownikow terenowych.

Pora uszanować ludzi z „dołu”. Odciążyć ich od nawału wielu niepotrzebnych czynności przez zasilenie kadrowe. Podnieść ich płacę stosownie do stażu pracy. Wnioskuję o to jako starszy, doświadczony terenowiec. Apeluję do tzw. góry, by dostrzegła ludzi na „dole”.

Tak pisze w Las Polski 7/2017 Pan Antoni Dardziński i jego wypowiedź jest moim zdaniem tak ważna ze warta jest upowszechnienia.

Podkreślenia są moje.

Aby naświetlić położenie starszych stażem pracowników terenowych Lasów Państwowych, zmuszony jestem posłużyć się własnym przykładem.

Pracuję w LP od 1982 roku. Zaraz po służbie wojskowej, z zaliczeniem pierwszych miesięcy „wojny polsko-Jaruzelskiej”, zadecydowałem o podjęciu pracy w lasach. Dlaczego? Przecież lasy nie wyglądały wówczas jak obecnie, zadbane, dobrze zarządzane. Nie można w nich było dobrze zarobić, a wynagrodzenia były dużo niższe niż gdzie indziej. Leśniczy w terenie najczęściej widziany był na motorowerze albo nawet motocyklu marki WSK, z klupą na plecach i skórzaną raportówką, z której wystawała rękojeść masywnego numeratora. Pilarka, siekiera oraz zbiorniki z benzyną i olejem, zawieszone na ramie zdezelowanego roweru, składały się na podstawowy ekwipunek przeciętnego robotnika leśnego zarabiającego ówcześnie ok. 3–4 tys. zł.

Zaszczepiony lasem

Zostałem zatrudniony na stanowisku bindugowego (składnicowy na przywodnych składnicach drewna do spławu), na jeziorach Śniardwy i Seksty, z pensją 4,5 tys. zł. W rolnictwie mógłbym wtedy zarabiać już ok. 6–7 tys. zł, z możliwością szybkiego awansu na stanowisko mechanizatora – zgodnie ze średnim wykształceniem.

Nie pieniądze jednak i „posada” decydowały o wyborze, ale swego rodzaju przywiązanie do lasu, do którego w 1958 r. jako jednoroczny malec zostałem „zawleczony” przez rodziców. Mój ojciec zaszył wówczas swoją rodzinę w leśnej osadzie w głuszy Puszczy Piskiej. To tam zdobywałem podstawy nauki leśnej przez ciężką pracę siekierą, ręczną piłą i kosą.

Gdy byłem w czwartej klasie szkoły podstawowej, po lekcjach stawałem się robotnikiem leśnym, pomagającym ojcu przy pozyskiwaniu drewna. Praca polegała na ścince drzew ręczną piłą i okrzesywaniu ich siekierą, wycinaniu poszczególnych sortymentów, przez ojca nazywanych opałem, papierówką, kopalniakami i budulcem, a następnie konnej zrywce.

Każde wakacje były okresem zatrudnienia w lesie, przeważnie przy zabiegach pielęgnacyjnych CW, CP i TW, oczywiście siekierą i ręczną piłą. W wakacje nie rozstawałem się z kosą za sprawą upraw leśnych zarastanych trawami, chwastami i trzcinnikiem. „Wykaszanie” upraw leśnych stało się moją specjalnością. Dzięki temu, aż do czasu ukończenia szkoły średniej, miałem zapewniony front robót od dwóch następujących po sobie leśniczych.

Tak mocno zostałem „zaszczepiony” lasem, że mimo innego wykształcenia wróciłem tu po wojsku. Jeszcze żyjący wtedy ojciec nie pochwalał tej decyzji, ale i nie zakazał mi jej. Czułem jego rozterkę, bo dobrze znał ciężką pracę w leśnictwie, jednak nie chciałem zejść z już obranej leśnej ścieżki.

Brakarz z powołania

Przepracowałem w lasach na różnych stanowiskach, w tym kierowniczych, 34 lata. Przez 31 lat byłem ściśle związany z użytkowaniem lasu.

Szczególnie zainteresowałem się problematyką obrotu drewnem. Zdobyłem III i II klasę brakarską, w 1993 r. zostałem zatrudniony w służbie nadzoru gospodarki drewnem w białostockiej dyrekcji. Nabierane doświadczenie coraz bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że drewno jest bardzo cennym produktem i należy z nim postępować z szacunkiem i rozwagą.

Z czasem zdobyłem I oraz instruktorską klasę brakarską, następnie wyższe wykształcenie uwieńczone obroną pracy doktorskiej z brakarską specjalnością. Przekonany o wartości i ważności drewna, z którego sprzedaży w 90% pokrywa się koszty utrzymania ogółu gospodarki leśnej, postawiłem na brakarstwo, wierząc, że dane mi będzie dotrwać w tej branży do emerytury, a także znaleźć godnego następcę.

Trzy lata temu, niezrozumiałą, w moim odczuciu złą i nieodpowiedzialną, decyzją dyrektora RDLP o likwidacji służby brakarskiej zostałem zmuszony do zmiany pracy. Kłóci się to z moją osobowością, ale nie miałem wyboru.

Sytuacja rodzinno-bytowa nie pozwala mi na zmianę pracy, której brakuje w naszym regionie. Przeprowadzka w inne strony, przez wzgląd na mały dom, zbudowany za pieniądze zarobione w Niemczech podczas urlopów, również nie wchodzi w grę – nie widzę siebie w poza leśnej branży.

Nadal jednak obserwuję gospodarkę drewnem w okolicznych nadleśnictwach i widzę, jakie drewno i w jakich kierunkach wyjeżdża z lasu. Mam na ten temat swoje zdanie, ale mimo „bólu serca” przestałem się w to angażować. Szczególnie po tym, jak mi tego po prostu zabroniono i dano do zrozumienia że to już nie moja sprawa.

Próbowałem interweniować i ujawnić prawdę o niewłaściwej decyzji, ale utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że my, „mali ludzie na dole”, niewiele mamy do powiedzenia.

Dla kogo awanse i premie?

Z przykrością stwierdzam, że zawsze byłem świadkiem nierównego traktowanie wielu ludzi lasu. Często widziałem „kolesiostwo” i nepotyzm zakorzenione w naszym społeczeństwie niczym perz w czystej ziemi.

Przykładami mogę sypać jak z rękawa. Trudno zrozumieć tak niesprawiedliwe postępowanie z wieloma ciężko harującymi, zdolnymi i mądrymi ludźmi z dolnej hierarchii leśników. Wykorzystywanymi do zadań narzucanych przez ludzi z tzw. góry, w wielu przypadkach bez doświadczenia zawodowego, posiadających za to poparcie za kalanie się albo tzw. pochodzenie.

Widać to wyraźnie szczególnie w awansowaniu pracowników, ich miesięcznych płacach i premiowaniu.

Przypomnę, że w 2015 r. średnia płaca w lasach wynosiła 7300 zł. Bardzo proszę o wskazanie podleśniczego z wyższym wykształceniem, czy leśniczego z odpowiednim stażem pracy, niebędących dziećmi jakiegoś nadleśniczego, naczelnika czy dyrektora lub ich kolegów, którzy poszczycą się taką pensją.

Po 34 latach pracy, jako pełnozatrudniony w lasach, zarabiam miesięcznie „aż” 5300 zł brutto plus mocno okrojone premie kwartalne i pozostałe, uruchamiane przez dyrektorów.

Cały czas obserwuję niemiłosierne wykorzystywanie mocno zredukowanych terenowców z dołu przez przerośniętą kadrę biurokratów już nawet w nadleśnictwach, nie mówiąc o wyższych szczeblach naszej organizacji. Gdy pracowałem w nadzorze gospodarki drewnem, widziałem to w wielu nadleśnictwach i mogę podać stosowne przykłady.

1,5 człowieka w leśnictwie

Moim zdaniem trzeba dokonać pewnych zmian w zarządzaniu kadrami w lasach.

Należy dokładnie zweryfikować i zredukować dobrze płatne, nabijające tak wysoką średnią płacę w lasach stanowiska, nie wnoszące dla lasów nic szczególnego i ważnego. Stworzone „dla sztuki” jako sposobu zatrudnienia “swoich ludzi” prawdopodobnie na każdym szczeblu naszej organizacji.

Ludzi którzy “nieustannie próbują dostosować różne terenowe warunki leśne do wymogów komputerowych”. Po co? Przecież to system informatyczny ma służyć lasowi, a nie odwrotnie. Po to został stworzony i wdrożony, są w nim wszelkie potrzebne dane.

Po co jeszcze rozbudowane sztaby ludzi siedzących na „wysokich fotelach w za ciasnych pokojach” wydziałów dyrekcji, nawet w wielu nadleśnictwach, podczas gdy w średnim leśnictwie pracuje półtora człowieka?

Jak terenowcy mają zdążyć z właściwym wykonaniem zadań? Kiedy i w jaki sposób mają zmanipulować, sklasyfikować i zagospodarować ok. 10 tys. m3 drewna liściastego, zgodnie z obowiązującymi wymogami, pozyskiwanego w ciągu roku?

Oczywiście wykonują to, ale proszę sprawdzić, czy jest to zrobione zgodnie z wytycznymi. Jestem przekonany, że nie, bo po prostu „nie mogą dogonić czasu”.

W nieustannym natłoku różnych prac nie są w stanie wykonać wszystkiego należycie. A wielu kontrolerów nie zauważa tego, bo takimi są „fachowcami” albo zabrania im tego szef. Znam takich zwierzchników osobiście: tłumaczą decyzję tym, że drewno trzeba jakoś sprzedać. Traktują je jako zło konieczne, bo szybko ulega degradacji i deprecjacji przez przelegiwanie w lesie, za co można „beknąć”. Wtedy podejmują „męską” decyzję. Odebrać drewno w klasach WC0 i WD i szybko je wywieźć, aby nikt nie zauważył tych przekrętów.

Kolejne pytanie: po co zastępy ludzi w wydziałach dyrekcji? Za co pobierają oni wysokie (być może w wysokości średniej w lasach) miesięczne pensje?

Za tworzenie tabelek, wykresów i niepotrzebnych sprawozdań? A to dotyczy tylko tematu drewna, z którego żyjemy. Gdzie inne ważne zadania, hodowla, ochrona lasu, które dwóch ludzi albo półtora człowieka musi wykonać w leśnictwie i zarobić na siebie oraz przerośnięte zastępy zwierzchników?

Uszanujmy ludzi z terenu

Wciąż widzę ciężką pracę ludzi w terenie i ich codzienną orkę. Wyrażam dla nich ogromny szacunek. Podziwiam ich zaangażowanie i wytrwałość. Szczególnie w przypadkach, kiedy byle jaki urzędnik w biurze czegoś „pilnie” od nich potrzebuje. Jakby trudno mu to było samemu znaleźć w systemie.

Nadal patrzę na wielu „zapracowanych” urzędników, włóczących się po biurze między przerwami na papierosa. Jak zdążyłem się zorientować, niemal każdy z tych „zarobionych” biurokratów ma jeszcze czelność żądać różnych danych od „zwykłych leśniczych”, bardzo często wydając im polecenia.

Właśnie tymi niepotrzebnymi urzędnikami, i nie tylko nimi, trzeba wzmocnić terenowe szeregi leśniczych i podleśniczych, którzy całe życie „orzą” za marne grosze, z których pokaźną część muszą oddać na części i naprawy zajeżdżanych w terenie samochodów.

Pamiętajmy, że tym ludziom również należą się godne warunki pracy i płacy, a nie ciągła gonitwa i walka z czasem, bo w mniemaniu wielu przełożonych, a co gorsze nie tylko nich, wszystko muszą zrobić „na wczoraj”.

Nieważne jakim sposobem i kiedy. Wielu z nich potrafi przy tym powiedzieć, że jeżeli nie nadążasz, to podoła jeden z 10 stojących w kolejce do pracy. Niejeden z nich nie chce zrozumieć, że szczególnie starsi ludzie miewają poważne problemy zdrowotne i wiele innych. Nie potrafią pojąć, że człowiek jest tylko człowiekiem, nie automatem.

Takie są realia panujące w naszej firmie. A zahukani ludzie z terenu, w obawie o utratę pracy, boją się mówić o tym głośno i oficjalnie.

Myślę, że w dosłownym sensie należy docenić pracowników terenowych z „dołu”, niemogących związać końca z końcem. Chociaż w pewnym stopniu odciążyć ich od ciągłego nawału często niepotrzebnych czynności przez zasilenie kadrowe. Podnieść ich miesięczną płacę, stosownie do stażu pracy, chociaż do średniej w LP.

Wnioskuję o to jako starszy, doświadczony terenowiec związany z lasem od najmłodszych lat. Apeluje do tzw. góry aby dostrzegła ludzi “na dole”.

 Antoni Dardziński


 

Dodaj komentarz