Szwedzki spław i szwedzcy flisacy.

Szwedzki spław i szwedzcy flisacy – część druga.

A było to ogromne bogactwo.

Przy ujściu Indalsälven leżała na początku XIX wieku znana stocznia, Wifstavarv. Ta potrzebowała do budowy swoich żaglowców belek o wymiarach od 30-40 cm na 30-40 cm i długości 10-16 m, jak również masztów o średnicy w cieńszym końcu 35-45 cm i długości 20-25 m. Inne, mniej imponujące wymiary, eksportowała stocznia na swoich żaglowcach głównie do Anglii i Francji. Stocznia rozwijała się bardzo szybko i w latach 1828-1850 chłopi wzdłuż Indalsälven dostarczali corocznie około 6000 dłużyc w takich wymiarach.

Wcześnie też zaczął się problem ze stratą surowca w wyniku złych warunków do spławu i wtedy to na poważnie rozpoczęły się prace z regulowaniem rzeki i jej dopływów. Koszty pokrywała w dużym stopniu stocznia, ale chłopi również się dokładali, często w formie własnej pracy.

Szwedzcy chłopi byli zawsze wolnymi i Szwecja uniknęła plagi reszty Europy, pańszczyzny. Jakie to były prace? Rozwalanie na przykład dużych głazów kamiennych metodą przed dynamitową. W czasie jesieni i zimy, przy niskim stanie wód, układano wokół dużych głazów stosy opału, rozpalano je, rozgrzewano kamienie a następnie spuszczano wodę na nie. Szczególnie znienawidzone były głazy wokół których na wiosnę, przy spławie wiosennym tworzyły się te osławione „bröt”, czyli kłębowiska diabła, jak je flisacy nazywali.

Inne prace to budowa zapór tworzących jeziora, zarówno do podwyższenia stanu wody przypływu wiosennego, jak i do odprowadzenia części tego przypływu na bok od głównego koryta aby przez to spowodować wyżłobienie głównego koryta. Potem umacniano dno rzeki skrzyniami kamiennymi, na których z kolei budowano umocnienia do regulowania zarówno spławu luźnego jak i tratw.

Inną budowlą, typową dla rzek szwedzkich były drewniane rynny, którymi spuszczano dłużyce i kłody, omijając w ten sposób wodospady czy późniejsze elektrownie wodne. Te były niekiedy imponującym ciesielskim dziełem.

Ale nie tylko kamienie były problemem. Każdy współcześnie zainteresowany lasem człowiek, wie jak hołubione jest tzw. martwe drewno. Dzięcioł taki lub inny jest najważniejszą „osobą” w dzisiejszym lesie a ilość pożądanego i żądanego martwego drewna rośnie z roku na rok. Przed 170 laty, w lasach dorzecza rzeki Indalsälven, dzięciołów pewno nie brakowało, jak również martwego drewna. Drzewa umierały bo były za stare i w wyniku częstych pożarów lasów. Potoki i rzeki były przepełnione płynącym, martwym drewnem.

Spław, ten początkowy, szczególnie tych dużych wymiarów surowcowych, żądanych przez stocznię, był ciągle przerywany różnymi „bröt”, czyli tworzeniem się kłębowisk drzew. Wypadki przy pracy w tym pierwszym okresie spławu, były w zasadzie codziennością, bo mimo braku pańszczyzny to wynagrodzenie za pracę, przynajmniej jej część , było w Szwecji podobne jak na ziemiach polskich – wódka.

Był to poważny problem ówczesnej Szwecji, rozpicie tej najniższej klasy, szwedzkich robotników i wyrobników. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku rozpoczęła się walka z alkoholizmem , prowadzona i przez partie robotnicze i przez szwedzki kościół oraz rząd. I wtedy i dziś doszli wszyscy do wniosku że nie da się zbudować dobrobytu przy pomocy pijanych ludzi.

Rozpisałem się o tych pierwszych, raczkujących latach szwedzkiego spławu bo były one bardzo ważne. Później przyszedł czas na stworzenie zespołów flisackich i na rzece Indalsälven powstała już taki w 1855 roku. Była to spółka z udziałami właścicieli stoczni i tartaków, zatrudniająca ludzi i do spławu i do utrzymania szlaków wodnych. Potem powstały dalsze firmy i w 1925 pracowało już w dorzeczu Indalsälven 45 różnych zespołów. Te solidne w wymiarach sortymenty drzewne szybko się wyczerpały i od początku XX wieku spław zaczął być coraz bardziej „cieńszy”, również powodu rozpoczęcia transportu wodnego do papierni.

Chłopi mający lasy i pola wzdłuż spławnych rzek i potoków mieli dwuznaczne podejście do spławu. Z jednej strony dawał on zarobek, czy to w postaci sprzedania drewna z lasu lub pracy a z drugiej strony spław wpływał niszcząco na żyzne pola leżące wzdłuż rzeki, szczególnie na łąki.

To były czasy gdy nikt nie dyskutował ekologicznych zagrożeń, związanych z regulacją rzek spławnych. Ale to były czasy gdy chłopi zaczęli domagać się od Państwa odszkodowań związanych ze stratą żyznego siana traconego w wyniku transportu drewna oraz co ważniejsze, strat na prawa do łowienia ryb. Wędrówki ryb łososiowych w górę rzeki czy gromadzenie się kory na dnie rzek to były istotne tematy skarg. I pomyśleć że nawet zwykli chłopi, w tych dawnych nie ekologicznych latach, byli już ekologiczni! I to zanim urodzili się dziadkowie dzisiejszych słynnych dziennikarzy ekologów!

Złoty okres szwedzkiego spławu to lata międzywojenne. Flisakami byli zawodowcy zajmujący się tą pracą sezonowo. Ci dobrzy zarabiali dobrze, zarówno przy płacy godzinowej jak i akordowej. Jak zawsze przy ciężkiej pracy leśnej ta bliskość do przyrody i względna wolność odgrywały dużą rolę.

A warunki życia nie były lekkie. Flisacy nocowali w prostych szałasach. Zimne wiosenne noce robiły że śpiąc w wilgotnym ubraniu przymarzali do gałęzi świerkowych które służyły za posłanie. Najgorzej było z nogami. Zanim pojawiły się buty gumowe, a te zaczęły być częste dopiero w latach 40-tych, to używano butów skórzanych smarowanych smołą lub ługiem z popiołu brzozy. Takie buty nie na długo wystarczały.

Najczęściej stosowany spław, spław luźny, oznaczał iż wiele sztuk mogło albo iść na dno albo tworzyć ogromne niekiedy zatory na rzekach, te opisywane już „bröt”. „Rozładowanie „ takiego kłębowiska” dłużyc to była najbardziej niebezpieczna praca dla flisaka. Często używano dynamitu aby uwolnić drzewo.

Jeden z flisaków opowiada:” W 1947 pracowałem z kolegą przy zakładaniu takich ładunków. Wpychaliśmy długim drągiem zapalniki na dno rzeki, pod dłużyce, potem zapalaliśmy sznur detonujący i szybko odpływaliśmy. Chodziło o poruszenie kamieni na dnie, tak aby dłużyce się ruszyły. Jasne że drewno się niszczyło przy wybuchu, ale to i tak kosztowało mniej tartaki, niż utrzymywanie nas bez pracy. Chociaż my się nie skarżyliśmy, bo mogliśmy grać w karty”.

To były lata 40-te XX wieku i flisacy mieli już, na ogół, stałe zatrudnienie. Przed rozpoczęciem spławu drewno było odbierane i znakowane cechówką brakarza. Potem, w czasie spławu sztuki należące do różnych właścicieli, tartaków czy zakładów drzewnych, mieszały się. Tak samo mieszało się drewno tartaczne i stosowe. Te ostatnie zaczęto odróżniać od tartacznego farbą, ale dopiero w latach 60-tych. Spław kończył się u ujścia rzek lub przy jeziorach, przy których leżały tartaki. Tam wszystkie drewno przechodziło przez tzw. „skiljestället” czyli rozdzielnie drewna. Sortowano sztuki według właścicieli, wiązano w wiązki i holowano do tartaków.

Te rozdzielnie były dużymi zakładami pracy, największa, na rzece Ångerman (Ångermanälven) w Sandslån, w płn. Szwecji, zatrudniała w latach 50-tych ponad 700 ludzi ale też w roku 1953 wysortowano tam prawie 23 mln. sztuk drewna. Dopiero w następnym 10-leciu, w latach 60-tych, zbudowano sortownię mechaniczną, gdzie pracowało tylko 90 osób, ale między nimi 30 kobiet, co wtedy było małą sensacją, w tym do tej pory wyłącznie męskim zawodzie.

Oprócz spławu luźnego spławiano również drewno jak na Wiśle czy innych polskich rzekach, jako tratwy, głównie na rzekach Indals, Torne czy wspomnianej już Ångerman. Tratwy były najczęściej manewrowane przez czterech flisaków 10-metrowymi wiosłami, z tyłu tratwy. Takie tratwy były często używane jako ekstra transport dla ludzi mieszkających nad rzeką a i również czasem do zabaw i tańców na ich pokładzie, w wieczory sobotnie.

Szwedzi wcześnie wpadli na pomysł organizowania widowisk przy okazji spławu. Już pod koniec XIX wieku powstały biura podróżnicze które proponowały bogatym gościom podróż statkiem parowym z Härnosand do Sollefteå, miast w dorzeczu głównej spławnej rzeki w Norrland, Ångermansälven, następnie pociągiem do Indalsälven i powrót do stolicy Norrland, Sundsvall. Oglądanie szczególnie niebezpiecznych fragmentów spławu należało do atrakcji i do takich należała Glimårännan gdzie spławiano drewno drewnianą rynną o długości 650 m i różnicy spadku 200 m. Dłużyce spuszczano jedną za drugą. Wśród takich utytułowanych gości był ówczesny król Tajlandii, Chulalongkorn.

Jak w prawdziwej sztuce, od widowiska do tragedii zawsze jest niedaleko. Tragedie w czasie spławu zdarzały się często. Jedną z największych było zatonięcie barki, przewożącej flisaków powracających do domów, na jeziorze Ormsjön w Lappland, w roku 1936. Zginęło wtedy 14 flisaków.

Lata po drugiej wojnie światowej to powolny zmierzch spławu drewna jako metody transportu. Były dwie główne przyczyny takiego stanu.

Pierwsza to rozwój sieci dróg leśnych i dróg w ogóle razem z rozwojem transportu samochodowego. To co trzeba było transportować do tartaków i papierni w ciągu kilku miesięcy transportowano teraz w ciągu kilku godzin.

Druga to wyludnienie wsi i brak rąk do pracy. Te które były dostępne, stały się coraz droższe i koszty spławu gwałtownie zaczęły rosnąć.

Szwecja zaczęła stawać się państwem dobrobytu, przemysł i miasta krzyczały o ludzi, kto więc mógł, znajdował sobie pracą lżejszą i lepiej płatną, warunki życia lepsze dla siebie i dzieci. Było pewnego rodzaju paradoksem że ten brak ludzi oznaczał początkowo w latach 1950-tych wzrost spławu, bo zastępowano maszynami ludzi do regulowania rzek. To wtedy powstały te główne ekologiczne szkody w korytach rzecznych, o których się teraz dużo mówi. Koparki i cięgniki gąsienicowe tworzyły nowe koryta rzeczne i rynny w najlepszym, sowieckim stylu.

Tutaj Szwedzi nie mają się czego „wstydzić” albo przeciwnie, powinni się wstydzić. Ich fascynacja „osiągnięciami” ZSRR w latach 1950-60 i próby naśladowania tych “socjalistycznych” osiągnięć tworzą sporą listę.

Ale mimo wszystkich prób poprawienia efektywności transportu wodnego, samochód i drogi wygrały bez problemu. Od lat 1970-tych drogi stały się lepsze, ich sieć ciągle wzrastała, szczególnie dróg leśnych, samochody stały się większe, bardziej ładowne i szybsze. Oraz coraz bardziej nowocześniejsze.

Nowa organizacja pracy w lasach, mechanizacja prac leśnych i co również jest bardzo istotne, rozbudowa elektrowni wodnych na rzekach spławnych, to wszystko nie sprzyjało utrzymaniu spławu jako transportu drewna.

Ten ostatni odbył się na rzece Klarälven w 1991 roku a 27 listopada 1997 roku zamknięto ostatecznie i oficjalnie tor spławny na tej rzece. Spław stał się historią, która znów zaczyna fascynować zwykłych ludzi, tym razem zgrupowanych w towarzystwach historyczno-kulturalnych, zafascynowanych tą ciężką pracą.


Zdjęcie: arkiv Nord

Dodaj komentarz